W końcu czara goryczy się przepełniła. Niestety (stety) serce nie dało o sobie zapomnieć, objawy psychosomatyczne nasilały się z dnia na dzień. Bóle kręgosłupa, zawroty głowy, bóle głowy, zespół jelita drażliwego, koszmary nocne, sen miała tak płytki, że mucha była ją w stanie obudzić, przewlekłe zmęczenie, brak apetytu albo przejadanie się, przewlekły stres, ból nadgarstków, coraz częstsze ataki kaszlu, przeziębienie, opryszczki, zmiany nastroju i szereg innych objawów tylko coraz bardziej dawały się we znaki. Nienawidziła siebie i swojego ciała. Codziennie coś ją złościło. Coraz trudniej było jej się skupić. Na głowie miała target w korpo do zrealizowania, zdanie egzaminów na piątki i obrona licencjata. Nie mogła sobie pozwolić na potknięcia. Jej wymagania wobec siebie i innych było bardzo wysokie, zero odstępstw, czarne albo białe. Codzienne czuła coraz większe zmęczenie.
W głowie miała tysiące myśli: „Po co mam iść na terapię, skoro jedna już była, najwidoczniej mi nie pomogło, nie zadziałało”, „Coś ze mną nie tak”, „Jestem słaba skoro znowu zaczęła mnie dopadać depresja”, „A może jednak dobrze będzie jak pójdę?”, „Może tak ma być”, „Jak sobie poradzę ze studiami”, „Co powiedzą inni?”.
Gdzieś w środku czuła, że jest jej mniej samej w sobie, że się zatraca, że to czas na odzyskanie siebie.
Coś ją powstrzymywało, aby pójść po pomoc, a coś nie dawało za wygraną, że musi sobie pomóc.
Jej wewnętrzna siła, wyższe Ja, wewnętrzne dziecko postanowiły jeszcze raz o nią zawalczyć. Diagnoza depresja, wypalenie zawodowe, stany lękowe. Znowu zastosowano farmakologię i terapie grupową. Jej wewnętrzny krytyk nie pozwalał na pomoc, walka się toczyła w jej umyśle jak wirująca pralka.
Niestety trafiła do grupy, w której nie potrafiła się otworzyć. Był w niej swoisty paradoks. Z jednej strony szarpała się sama ze sobą, nastawiła się na pomaganie innym (nie pierwszy raz), wmawiała sobie, że nie może się otworzyć bo jak to zrobi to nie zakończy studiów, że się rozleci. Z kolei z drugiej strony nie czuła zaufania, że może się otworzyć. Wewnętrzny dialog kłębił się non stop: „Przecież przyszłaś po pomoc, otwórz się” – „Nie otwieraj, bo popłyniesz, nie możesz ufać, mało Ci krzywdy”, „Nie zrozumią cię”, „Nie pasujesz tu”. Bała się, że rozwali się totalnie emocjonalnie. Nie dość, że już leżała i to jeszcze się kopała.
Spróbowała walczyć dalej na trzeciej grupie, było zdecydowanie lepiej. Jeszcze nie wiedziała co ją czeka. Praca ruszyła ostro z kopyta. To co działo się z nią to totalny kosmos, zaczęły wychodzić demony przeszłości, które nie chciały odpuścić. Jej ciało, a w szczególności pamięć sensoryczna ciała postanowiły pójść na całość. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
Teraz wiedziała, że na wcześniejszych terapiach nie była na tyle silna, żeby znieść tak tragiczne wspomnienie, odkryć mroczność przeszłości i doznanych krzywd. Bywało rożnie…w końcu zaczęła płakać (nie płakała kilka lat), uwalniać emocje i siebie. Latami była skupiona na budowie wizerunku silnej i twardej kobiety. Nic dziwnego, że nawet niektórzy mężczyźni jej się bali. To wszystko było iluzją, zasłoną dymną. Coraz bardziej siebie rozumiała, zaczęła podchodzić do siebie ze współczuciem pochylając się nad małą skrzywdzona dziewczynką, która potrzebowała miłości, uwagi, zrozumienia, bezpieczeństwa, wspóczucia. Ego nie dawało za wygraną. Bywały dni, że nie była w stanie wstać z łóżka zwłaszcza po ciężkiej sesji, były sesje gdzie potrafiła wybiec z terapii. Z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc zaczęło się poprawiać.
Praca była ciężka, boląca, niewygodna, trudna.
Walka ego i serca...
Wewnętrznego krytyka kontra Wewnętrzne dziecko...
Przeszłość kontra teraźniejszość...

Zaczęła powoli wychodzić, z czasem zaczęło się poprawiać. Dużo zrozumiała, nauczyła się, część przyjęła, zaakceptowała, chociaż nie wszystko, były jeszcze wątki, które dawały znać o sobie. Koszmary się pojawiały rzadziej. Coraz więcej czerpała z terapii i życia.
Całkowity brak akceptacji, pogodzenia się z przeszłością, wybaczenia nadal się trawiły i doskwierały. Nadal się to kisiło i kłębiło. Natomiast była już na tyle stabilna i silna, że pewniej czuła się z samą sobą. Odczuwała sprawczość, większą radość życia, zdecydowanie lepsze samopoczucie, chęci do życia i działania. Nie była to jeszcze miłość do siebie, ale na tyle czuła pewność siebie i wiarę we w siebie, że z dumą mogła iść dalej. Zrozumiała, że musi trochę zwolnić i zatroszczyć się sobą. Pozwolić sobie na doznawanie siebie i swoich emocji. Zaprzyjaźnić się z sobą.
Jej wewnętrzny krytyk był po części przedłużeniem tego co doświadczyła w dzieciństwie, który nadzorował, kontrolował, nakazywała, zakazywał. Sama sobie również fundowała przemoc (w stosunku do swojego ciała, myśląc o sobie negatywnie, etc.).
Pełna akceptacja, miłość do samej siebie, przebaczenie, poczucie sensu Jestestwa, odnalezienie siebie, dotknięcie serca nastąpiły później za sprawą kilku wspaniałych odkryć. Okazało się, że kiedy nastąpiła integracja umysł, ciało i serce podziały się cuda! Terapia, praca ze sobą to długotrwały proces, to wspaniała podróż w głąb siebie. Nie ma na depresję, czy inną chorobę cudownego leku, nie pomoże weekendowa kuracja, wyjazd do spa, impreza, czy używki. To bardzo ciężka harówka.
Pewnie się domyślasz, że ta mała dziewczynka to ja…
Trudno jest pisać o sobie i swoich doświadczeniach. Chociaż dzisiaj już lżej. Patrząc na siebie z perspektywy czasu co było, czego doświadczyłam jest dla mnie czymś co sprawia radość w moim sercu z tego gdzie jestem teraz. Tak jestem dumna z siebie, że przebyłam taki kawał drogi, długiej, wyboistej, kamienistej, krętej, kilkudziesięcioletniej w głąb siebie, aby odkryć to co nastąpiło kilka lat później… Wiem, że jeszcze wiele przede mną, ale dzisiaj nie idę z tak gigantycznym lękiem na ramieniu. Mój plecak jest lżejszy, wypełniony tym czego potrzebuję tu i teraz .
Zasmakowałam piekła w moim umyśle i na moim ciele. Całe życie uciekałam z różnych miejsc, z pracy, przed różnymi zagrożeniami, ale przede wszystkim przed samą sobą. Niejednokrotnie stałam na skraju osobistej przepaści. Szukałam latami miłości, akceptacji, zrozumienia, uwagi na zewnątrz, a okazało się, że mam to w sobie. Latami wmawiano mi, że nie jestem doskonała, ciągle jest coś do naprawy, poprawy. Dookoła słyszałam, że muszę być jakaś, to mi wolno, tego nie wypada.
Cierpiałam z powodu ubóstwa materialnego, a najbardziej wewnętrznego. Większość sama wypracowałam ze sobą, psychoterapia otworzyła to co chowałam, to co zostało schowane, abym mogła przetrwać. Dzisiaj wiem, że gdybym nadal trzymała się roli ofiary, cierpiącej małej dziewczynki, dawałabym się katować Wewnętrznemu krytykowi, kontrolerowi, skupiałabym się na brakach wszelkiego rodzaju, szukała winnych na zewnątrz (bo jak ja mogę być czemuś winna, jak to, przecież to ja zostałam skrzywdzona). Korzyści? Jakie korzyści? Jak mogę mieć korzyść z choroby? Co za głupoty!!!
Okazuje się, ze można mieć wtórne korzyści z jakiegoś stanu.
Okazało się, że jestem wspaniała jaka jestem! To gdzie jestem teraz, ile zmieniłam w swoim życiu, co zrozumiałam, zaakceptowałam, odpuściłam to moje skarby. I chcę się nimi podzielić z Tobą.
Dzisiaj już wiem po co miałam doświadczyć tych trudnych sytuacji. Miała się spotkać z moim Wewnętrznym dzieckiem, które w wieku 16 lat musiało wydorośleć, aby przetrwać. Zatroszczyć się o nie, zaopiekować, zaprzyjaźnić, przytulić, dać uwagę, miłość, szacunek, bezpieczeństwo. Miałam zobaczyć i poczuć cierpiące ciało. To dzięki temu, że moje wspaniałe ciało cierpiało doznałam przebudzenia, spadły klapki z oczu, klapki iluzji, programów. Miałam rozbudzić ogień życia, żeby go rozbudzić najpierw musiała się odważyć na spotkanie ze swoimi demonami, wejść do MORDORU. Zmiana oprogramowania była konieczna, aby ruszyć do przodu, odkryć swoją MOC, SIŁĘ, ODWAGĘ, PASJE, MISJĘ, WRÓCIĆ DO SIEBIE.
Dzisiaj idę ramę w ramię z moim Wewnętrznym dzieckiem, troszczymy się o siebie nawzajem. Już nie walczę, zwyciężyło serce! Ogień życia nie ugaśnie...
Będę dbała.
Idę dzisiaj z podniesioną głową, z wyprostowanymi plecami, wiem czego chcę, wiem czego potrzebuję. Wiem, że to co robię ma sens, nadaje kierunek moim działaniom, światełko w tunelu jest coraz bardziej wyraźne. Dzisiaj staram się każdego dnia łapać chwile, zapamiętywać dobre wspomnienia, a nieprzyjemne odkładać na półkę z historią do odrobienia lekcji. Zdarza mi się, że się potknę, w końcu jestem tylko (i aż) człowiekiem. Mam wspaniałe ciało, akceptuję je w pełni takie jakie jest, czuję moc samej siebie i nie zawaham się jej użyć!
Potrafię zadbać o siebie, wyznaczyć granice. Nie jest idealnie, ale czy musi? Ideały nie istnieją. Podążam moją drogą. Dzięki własnej wewnętrznej ciężkiej pracy żyję w zgodzie ze sobą, swoimi wartościami, ze swoją prawdą. Jestem szczęśliwa, że jestem tu gdzie jestem i mam to co mam. Intensywność doznań, które doświadczam na przełomie kilku ostatnich miesięcy jest niewyobrażalna. Przewartościowałam swoje życie i teraz wiem, że to jest to… wiem co to życie i idę z podniesioną głową. Czuję i dostrzegam moje wewnętrzne bogactwo, doceniam siebie, obserwuję. Każdy z nas ma policzoną ilość oddechów i chcę je wykorzystać świadomie. Moje przebudzenie nie nastało tuż po terapii, trwało to jeszcze kilka lat. Musiały się jeszcze po drodze wydarzyć różne sytuacje, abym była gdzie jestem teraz. Terapia to tylko początek i nie zawsze konieczna. Są dzisiaj wspaniałe metody na przepracowanie siebie, wydobycie swoich skarbów, które każdy z nas ma:)
Moje doświadczenia są moją tarczą ochronną.
Współczuję tym, którzy odbierają sobie sami prawo do pomocy, a szczególnie tym, którzy nie ze swojej winy nie mają takiej możliwości. Zwłaszcza małe obszary (trudna dostępność do kogoś kompetentnego), już nie wspominając o stereotypach.
Do tych którzy podchodzą sceptycznie do depresji. Widzą pewne rzeczy jak chcą widzieć. Depresja jest jak rak wysysa Twoje życie kawałek po kawałku, z dnia na dzień, z minuty na minutę.
Spójrz szerzej, trochę empatii.
Jeśli przeczytałeś/aś to do końca to wiedz, że depresja, wypalenie zawodowe, poczucie beznadziejności, obojętności lub w drugą stroną to nie będzie trwało wieczność. Jeśli odważysz się sobie pomóc, zawalczyć o siebie i dać sobie szansę może być cudownie. Kiedyś sama nie uwierzyłabym w takie słowa. Dzisiaj wiem, że mogę przenosić góry! Jest to możliwe, zależy na co się zdecydujesz. Sami kreujemy swoje życie, to jak żyjemy zależy od nas samych. Poczuj głębię tych słów. Daj sobie prawo i DZIAŁAJ:)
Uwierz mi, że WARTO!!! Jesteś wspaniały/a, jesteś wyjątkowy/a zasługujesz na lepsze i szczęśliwsze życie!!! Przestań się kopać i tak już leżysz, ODPUŚĆ… Pozwól sobie pomóc!
Ostrzeżenie: nie jest łatwo, zadbaj o wsparcie swoje i bliskich osób. Nie zawsze, a nawet bardzo często zmiany zachodzące w trakcie terapii są wygodne dla naszych bliskich. Napiszę post na ten temat.
W kolejnych postach będę opisywać jak dochodziłam do stanu akceptacji obecnie. To tak w skrócie.
Dziękuję, że Jesteś:)
Jeśli masz jakieś pytania pisz śmiało.
Tu zapraszam do grupy
Mój Fanpage
Całuję Aga:*