Zmora dzisiejszych czasów to za wysokie ambicje, surowe i wyśrubowane oczekiwania od siebie i innych. Ocenianie siebie, porównywanie się do innych, dążenie do ideałów.
Jeszcze jakiś czas temu miałam wysoką poprzeczkę spełniania swoich oczekiwań, innych zapewne też. Wygórowane i nie realne ambicje. Ciągły maraton za ideałem siebie we wszystkich rolach.
Zawsze chciałam być najlepsza we wszystkim. Udowadniać wszystkim i sobie, że dam radę. Taka Zosia Samosia. W szkole zawodowej musiały być 5, perfekcyjna we fryzjerstwie oraz w każdym aspekcie życia, studia koniecznie stypendium naukowe, w pracy w korpo najlepsze wyniki, udowadnianie, że niemożliwe jest możliwe, etc. Oczekiwania i ambicje tylko rosły. Ciągły samorozwój i coraz większe wyśrubowanie. Wewnętrzny krytyk nie pozwalał na zatrzymanie, nawet jak coś było ok to i tak mogło być lepiej.
Brak oczekiwań (jeszcze zależy jakich) czy ambicji w stosunku do siebie również nie jest dobry. Jasne należy zbalansować oba bieguny za wysokie i za niskie. Pozwolić sobie na to, że czasami jest tak, a czasami inaczej. Zaakceptować, że nie ma ideałów.
Nie sądzę, żebym z domu rodzinnego wyniosła tak wysokie standardy. Owe cechy mogą pomagać, ale i przeszkadzać, nawet ograniczać. Zapewne w pewnych momentach życiowych dane cechy mi pomogły. Na pewno w tym, żeby nie tkwić w domu rodzinnym i nie powielać patologicznych schematów, żeby nie spać pod mostem. Jak się okazuje wewnętrzny krytyk ma 7 odmian (według psychologa Jay Earley). Jak przyjrzałam się im z bliska,… uff niezłe kombo. Przez większość mojego życie dominowały wszystkie odmiany na przemian, w zależności od sytuacji.
Perfekcjonista – wszystko dokładnie zrobione, na tip top, żadnych błędów: „Postaraj się bardziej”. Nie było mowy, żeby docenić się za to co dla siebie zrobiłam nawet jeśli osiągnęłam maksimum;/
Kontroler – kontrola impulsywnych zachowań, np. sięganie po alkohol, papierosy: „Znowu to zrobiłaś”, „Nie masz silnej woli”. Kiedyś usłyszałam, że mój wewnętrzny krytyk nie pozwala mi się napić takiej ilości alkoholu, żeby złapać „banię”.
Zadaniowiec – praca ponad siły, jak najcięższa, wmawiając, że nic nie osiągnę: „Nic w życiu nie osiągniesz jeśli nie zaczniesz ciężko pracować”. Owszem osiągałam niejednokrotnie stan wyczerpania psychicznego i fizycznego.
Podkopywacz – podcinanie skrzydeł, rzucanie kłód pod nogi, obniżając poczucie własnej wartości i samoocenę: „Jesteś beznadziejna”, „Nie jesteś nic warta”.
Niszczyciel – wywołuje silne poczucie wstydu, wmawia, że nie powinno się istnieć: „Jesteś jedną, wielką porażką”, „Twoje życie nie ma sensu”. Ogarniał zwłaszcza wtedy gdy byłam bezsilna i coś nie zależała ode mnie.
Obwiniacz – obwinia za działania i decyzje podjęte przeszłości: „Jak mogłaś ich zostawić samych”, „Co z Ciebie za siostra”, „Oni nigdy ci tego nie wybaczą”, „Sam sobie tego nie wybaczysz”. Latami obwiniałam siebie, że zostawiłam rodzeństwo w domu rodzinnym.
Kształtujący – wpasowanie się w konkretne społeczne ramy, tak aby się nie „wychylać”: „Nie rób z siebie głupka”, „Co inni sobie o tobie pomyślą”. Często towarzyszyła mi myśl co sobie inni o mnie pomyślą jak powiem to, a tamto, etc.
Wygórowane ambicje, wewnętrzny krytyk, surowe oczekiwanie nie pozwoliły by mi na bycie tu gdzie jestem! Gdyby nie to, że zaczęłam „spuszczać powietrze z balonu”, odpuszczać, przestać się kopać, a zaczęłam doceniać, doświadczać, akceptować, rozumieć, to nadal próbowałabym złapać swój ogon.
Nie stała się to z dnia na dzień. W pierwszej kolejności przyszła świadomość co robię, dlaczego tak robię. Psychoterapia pozwoliła mi się przyjrzeć sobie z boku, dostrzec, że nie jestem sama w tym świecie wyśrubowanych ambicji. Za nim dotarłam do akceptacji tego stanu, uczyłam się obserwować siebie z lotu ptaka. Przyglądanie się takiemu zjawisku trochę trwało. Mimo, że znałam mechanizmy mojego funkcjonowania, wewnętrzny krytyk dalej grał pierwsze skrzypce. Nauka odpuszczania była i jest ogromnie ciężką pracą. Taki kluczowy moment akceptacji i odpuszczania, taki boom pojawił się w 2018 r.
Półtora roku temu wyjechałam do innego kraju, w którym z powodu słabego języka nie mogłam iść do pracy zgodnej z kierunkami studiów. Niestety musiałam znowu pracować fizycznie, czego już nie chciałam robić. Miałam dwa wyjścia zostać w kraju rozwijać się zgodnie z kierunkami studiów i zakończyć ważny dla mnie związek (bo tak by to się zakończyło, nie wierzę w związki na odległość) lub nie stawać na drodze partnerowi w jego poszukiwaniu doświadczeń i wyjechać z nim. Uzgodniliśmy, że jeśli klimat nie będzie mi sprzyjał po prostu wrócimy do kraju. Dzięki temu, że miałam otwartą furtkę zaczęłam odpuszczać sobie, mogłam powoli zacząć odnajdywać się w innych warunkach. Bardzo ciężko było z ambicjami, ciągła gonitwa za lepszą wersją siebie, 5 lat studiów. Ciężko tak z dnia na dzień zacząć podchodzić do siebie łagodniej, bardziej na luzie. W pewnym sensie schować swoje ambicje, odłożyć na później. Gdzieś tam moje ambicje nie pozwalały na taką całkowitą sielankę;) Śrubowałam się choćby nauką obcego, niszowego języka. Na szczęście nie byłam z tym sama wspierał mnie partner, który na co dzień widział z jakim trudem się mierzę, moja przyjaciółka, siostry i kuzynka.
W zeszłym roku kiedy po raz kolejny moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa i nie mogłam pracować kilka miesięcy, zaczęły dokuczać mojemu samopoczuciu. Zaczęły się pojawiać lekkie stany depresyjne. Z pomocą przyszła joga, a właściwie filozofia jogi, poznawanie medytacji. Na temat rozgoszczenia się m.in. jogi, medytacji w moim życiu napiszę oddzielny post. Kiedyś jak słyszałam joga czy medytacja to z góry zakładałam, że to nie dla mnie. Sama muzyka relaksacyjna doprowadzała mnie do spazmów. Dzisiaj jest inaczej:) Początki zmian jakie nastąpiły w zeszłym roku dzisiaj nabierają jeszcze większego rozmachu.
Dzięki temu, że potrafię coraz częściej odpuścić, posłuchać co ma do powiedzenia wewnętrzny krytyk, ale nie integrowanie się z tym czy pozwalać mu na kontrolę, słuchać siebie, troszczyć się o siebie i bliskich. Obserwować się z dystansu, starając się nie oceniać. Dostrzegam to co kiedyś nie byłoby zauważone przeze mnie. To jest moja droga, którą odnalazłam:). Nauka akceptacji przychodzi z czasem, jest to długotrwały proces i tak na prawdę od Ciebie zależy kiedy na to pozwolisz. Odkąd zaczęłam odpuszczać sobie i innym, zmniejszać oczekiwania, a nawet nie oczekiwać, że coś muszę, wszystko nabrało innego znaczenia, innego wymiaru. Niezauważalne stało się zauważalne i takie piękne. Na przykład wczoraj pierwszy raz podeszłam bez oczekiwań i oceny do jednej z praktyk oddechowych i pierwszy raz od kilkunastu dni wykonałam od początku do końca cały oddech jogiczny. Polega on na tym, że 20 sekund wdychasz powietrze, 20 sekund trzymasz i 20 sekund wydychasz. Coś pięknego.
Z każdym dniem widzę coraz więcej korzyści nie tylko dla siebie, które są wielowymiarowe;)
Jak jest u Ciebie? Czy Twój wewnętrzny krytyk bierze górę? A jak z oczekiwaniami w stosunku do siebie? Jak często się oceniasz, porównujesz?
Znajdziesz mnie tu FanPage
Moja grupa na Facebook
Mój kanał na YouTube
Chcesz to napisz do mnie na @
Ściskam i ślę buziaki Aga:*
Pozdrawiam i ściskam Aga:*
2 thoughts on “WEWNĘTRZNY KRYTYK, WYŚRUBOWANE, SUROWE OCZEKIWANIA I WYGÓROWANE AMBICJE”